
ღ Chmurny Fitz Roy – jeden z tych szczytów, które niełatwo zobaczyć…
Choć bywają piękne, gdy zasłaniają góry, chmury – bo o nich mowa – stają się piękne znacznie mniej. Fitz Roy, znany też jako Cerro Chaltén, swoją lokalną nazwę zawdzięcza właśnie otaczającym go zazwyczaj chmurom. Położony w południowej Patagonii jest jednym z najbardziej wyjątkowych i majestatycznych, a jednocześnie trudnych do zobaczenia w pełnej krasie szczytów w Andach. U jego podnóży położona jest wioska El Chaltén, która to jest mekką wspinaczy i andynistów. To jedno z najdroższych miejsc w Argentynie, gdzie puszka groszku i paczka makaronu w lokalnym sklepie kosztuje nas podobnie jak porządny stek z frytkami w Buenos Aires.
Zobaczenie Fitz Roya było szalenie ważnym, jeśli nie najważniejszym punktem naszej podróży. Dzisiaj mogłybyśmy powiedzieć: „Selfie z Fitz Royem”, lecz wspomnienie to sięga czasów, gdy Selfie nie były jeszcze w modzie, a telefony nie służyły powszechnie do robienia zdjęć ;). Zresztą… przebywając w rejonie Fitz Roya nie miałyśmy żadnego telefonu i jeden kompaktowy aparat, który z powodu niskiej temperatury odmawiał współpracy.

Jedna z moich towarzyszek od dziecka marzyła o ujrzeniu mitycznego Fitz Roya, więc przygotowała się porządnie do tej części wyprawy. Przeczytała pół internetu i może jeszcze kilka książek, które mówiły dokładnie to samo: idź rano. O świcie. Najlepiej poprzedniego dnia. Zanocuj. A najlepiej przeczekaj tam tydzień, może któregoś ranka będzie ładna pogoda. Cóż, nie brzmiało optymistycznie, ale nie warto tracić nadziei! Po dotarciu do El Chaltén ustaliłyśmy, że przed trekkingiem musimy się porządnie wyspać (więc nici z imprezowania), wstajemy jak najwcześniej rano, pakujemy suchy prowiant i ruszamy! Naturalnie plan nie wypalił. Spotkałyśmy poznanych w drodze znajomych, więc nie udało się uniknąć imprezy, a suchy prowiant trzeba było rano zakupić. A wcześniej dokładnie obejrzeć z każdej strony posiadane pesos, bo przecież to szalenie drogie miasteczko.

Nie chodzi jednak o to, że należy rano wyruszyć, by zobaczyć szczyt. Rano trzeba już tam być. Dokładniej na kempingu Poincenot, do którego prowadzi malownicza, może nie bardzo trudna czy ciężka, jednak dosyć długa droga. To znaczy… nam wydała się długa, gdyż pokonanie jej zajęło nam ponad pół dnia. Tak naprawdę ta trasa to około 5 km, jednak jest szalenie malownicza, więc zatrzymywaliśmy się wielokrotnie by podziwiać, robić zdjęcia, kręcić filmiki, a poza tym towarzyszyły nam nieodłączne ciężkie plecaki i… kac.

Kemping w górach jest darmowy, ale nie ma tam absolutnie żadnych udogodnień, o czym warto pamiętać. Niewątpliwie była to jedna z zimniejszych nocy w Patagonii! A dopisywało nam szczęście, bo znaczne ochłodzenie i śnieg przyszły dopiero następnego dnia, gdy zeszliśmy do wioski. Oczywiście było warto, po stokroć! Rankiem podziwialiśmy Cerro Chaltén w pełnej krasie, ani jednej chmurki. Bajka!